Z Piekła Rodem: 26 najbardziej innowacyjnych albumów metalowych dekady 2010 — 2019 – STRZAŁ w 10.

Z Piekła Rodem: 26 najbardziej innowacyjnych albumów metalowych dekady 2010 — 2019 – STRZAŁ w 10.
Stworzenie topu dekady jest zadaniem bardzo przyjemnym, ale jednocześnie trudnym. Już samo ustalenie kryteriów doboru kandydatów staje się pracą niemal syzyfową. Nasza redakcja uznała, że skupimy się na albumach, które otwierały gatunkowe okna, wpuszczając do metalu trochę świeżego powietrza. Mamy zatem ustalony top najważniejszych albumów, których waga wynika z innowacyjności oraz perspektyw rozwoju poszczególnych pomysłów muzycznych w przyszłości. Wybór kandydatów był wieloetapowy: w skład skomplikowanej procedury wchodziło losowanie z kapelusza, konsultacje u psychoterapeutów/egzorcystów, odczytywanie komunikatów z zaświatów na podstawie ptasich wnętrzności oraz układu gwiazd. Ostateczny dobór został wykonany za pomocą metody rzutu kamieniem w kierunku aluminiowej puszki – niezawodne kryterium wynalezione przez agenta Coopera w “Twin Peaks”.

 

Kolejność przedstawionych albumów nie ma znaczenia, jest całkowicie losowa.

 

Mgła “Exercises in Futility”

Nie ma w tej chwili polskiego zespołu, który miałby większy wpływ na kształt światowej sceny metalowej niż Mgła. Za sprawą „Exercises in Futility” zespół przebił się do światowej czołówki koncertującej na najważniejszych scenach. Melodyjny black, który zatrzymał się w miejscu po dokonaniach Dissection, stanął na nogi i właśnie dzięki Mgle wygodnie je rozprostował.

 

Gojira “Magma”

Gojira na pierwszych czterech albumach twórczo rozwinęła awangardowe podejście do death metalu, początek drugiej dekady XXI wieku zaowocował jednak kryzysem twórczym. Zespół przemógł go, dokonując podczas nagrywania „Magmy” zwrotu ku formom przystępniejszym. Nowa koncepcja w połączeniu ze swoistą surowością, melodyjnością i techniczną perfekcją zaowocowała recenzjami z kanonu „love or hate”. Bez wątpienia jednak Gojira tchnęła w death metal sporo świeżości oraz przysporzyła gatunkowi wielu nowych fanów. W podsumowaniu roku 2016 zespół otrzymał od nas Złotą Trampolinę za wybicie się do mainstreamu, pomimo grania muzyki niemainstreamowej.

 

Swallow The Sun “Songs From The North I, II & III”

Dzieło imponujące nie tylko swą długością, lecz również konceptem i jego wykonaniem. Fiński zespół zafundował nam studium żałoby i depresji rozbity na trzy części, z których każda realizuje inną stylistykę gatunkową: melodyjny death, akustyczny ambient i funeral doom metal. Mimo przytłaczających ambicji twórców całość jest całkiem lekka do przyswojenia, co potwierdza nietuznikowe zdolności kompozytorskie muzyków. W podsumowaniu roku 2015 zespół otrzymał od nas nagrodę Złotego Katafalku za najlepszą twórczość patetyczno-depresyjną, zawartą na tym właśnie albumie.

 

Rivers of Nihil “Where Owls Know My Name”

Techniczny death metal zapoczątkowany jeszcze w poprzednim wieku przez Atheist i Death zdawał się gatunkiem rozwijanym przez wirtuozów dla pewnej grupy koneserów. Rivers of Nihil odgrzał klasyczne patenty, ograniczył wirtuozerskie zapędy instrumentalistów, lekko złagodził formę i odświeżył gatunek subtelną elektroniką oraz niestandardowymi instrumentami (np. saksofony i trąbki). Te atuty w normalnym wypadku gwarantowałyby albumowi status świeżej i solidnej, skąd zatem jej aż przełomowy charakter? Prawdopodobnie za sprawą świetnych zdolności songwritterskich muzyków, którzy opanowali umiejętność pisania utworów uzależniających. W podsumowaniu roku 2018 zespół został przez nas wyróżniony Siedmiomilowymi Butami za wyprzedzanie swojego gatunku na tym właśnie albumie.

 

Solstafir  “Svartir Sandar”

Odważne połączenie black metalu z brzmieniami progresywnymi i nowofalowymi zaowocowało chyba najpopularniejszym albumem metalowym, jaki zrodziła islandzka ziemia. A nawet jeśli nie najpopularniejszym, to „Svartir Sandar” był właśnie tym dziełem, które przykuło uwagę słuchaczy do zespołów pochodzących z Wyspy Wulkanów. Echa albumu można dostrzec w dzisiejszej popularności albumów doomowych, sludgowych i atmo-blackowych zaprawionych bardzo charakterystyczną melancholią zdefiniowaną przez Solstafira.

 

Enslaved “E”

Enslaved od początku swojej historii nie mieścił się w standardowych ramach skandynawskiego black metalu. Albumy powstałe w drugiej dekadzie XXI wieku mają zdecydowanie więcej wspólnego z metalem progresywnym niż korzeniami zespołu. Rzecz w tym, że umiejętne połączenie patetycznego nastroju, połamanych rytmów, współczesnej elektroniki i drobnych naleciałości z retro rocka progresywnego nadaje twórczości Enslaved absolutnej unikalności, która stanowi od kilkudziesięciu lat ciągłą inspirację dla nowszych formacji. „E” będzie mieszać w głowach muzyków metalowych jeszcze przynajmniej kilkanaście lat. W podsumowaniu roku 2017 za ten album zespół został nagrodzony przez nas Prywatnym Lodołamaczem – za odkrywanie niezbadanych regionów muzycznych.

 

Devin Townsend Project “Deconstruction”

Ostatnia dekada przyniosła nam wiele genialnego materiału autorstwa Devina. Jednak to właśnie „Deconstruction” zasłużyło sobie jako jedna z dwóch płyt na szczególne wyróżnienie. W tym albumie kreatywność, ogromne muzyczne przestrzenie, gatunkowy eklektyzm i nieskończona muzyczna wyobraźnia Devina napotkała wspomnienia z dawnych czasów tworzenia w Strapping Young Lad. Ciężar, chaos, szalona dynamika jeszcze nigdy nie brzmiały u tego muzyka tak spójnie. Po wcześniejszych „Addicted” i „Ki” kanadyjski geniusz pokazał, że dekonstrukcja chaosu może się odbyć w kontrolowanych, pomysłowych i zaskakująco harmonijnych warunkach.

 

Devin Townsend “Empath”

Drugi wybitny album Devina to niczym nieograniczona podróż przez bezkres wyobraźni muzycznej autora. Po wymagającym i potężnym refleksyjnym albumie „Transcendence” muzyk poczuł się na siłach, by sięgnąć po (wydawałoby się) niemożliwe – stworzenie eklektycznego dzieła uciekającego od kategorii gatunkowych do tego stopnia, że w muzyce zawartej na „Empath” może zanurzyć się zarówno fan metalu jak i funku. I co najważniejsze – to nadal dzieło przepełnione pozytywną energią z devinowskim optymizmem, bez pretensjonalnego patosu. Międzygatunkowe przygody urzekają, co dowodzi wybitnego talentu kompozycyjnego. Tak, to jest nasz Mozart i Salvador Dali w jednym.

 

Thy Catafalque “Meta”

Chyba najmniej znany zespół w naszym zestawieniu jest właściwie projektem jednoosobowym Tamása Kátaia – węgierskiego multiinstrumentalisty czerpiącego garściami z wielogatunkowych tradycji metalowych, które poddaje autorskim zabiegom twórczym. Każdy album Thy Catafalque to nieco inna opowieść o inaczej rozmieszczonych akcentach: melodyjności, brutalności, folkowych inspiracjach, ambientowych mantrach. „Meta” jest chyba albumem najdojrzalszym i jednocześnie najbardziej reprezentatywnym, stąd jej obecność w zestawieniu. Tamás Kátai zdobywał nagrody od naszej redakcji aż trzykrotnie, natomiast album “Meta” został wyróżniony w podsumowaniu roku 2016 Zasznurowanymi Ustami – za muzykę tak dobrą, że aż nie ma na to słów.

 

Soilwork “The Living Infinite”

Nie licząc pierwszej fali melodeathu zapoczątkowanej przez At The Gates, gatunek ten zdawał się mocno wtórny a wszelkie innowacje (Amon Amarth, Arch Enemy) szybko okazały się dość płytkie. Soilwork na „The Living Infinite” stworzył kawał muzyki przebojowej, chwytliwej, lecz wciąż tkwiącej mocno w deathowych korzeniach. Do tego nadał całości głębi zarówno kompozycyjnej jak też w warstwie lirycznej. Dwupłytowe dzieło z pewnością będzie jeszcze długo inspirowało kolejnych muzyków.

 

Zeal & Ardor “Stranger Fruit”

Szwajcarsko – amerykańska formacja postanowiła połączyć wodę i ogień: brzmienie tkwiące korzeniami w death i black metalu z rozwiązaniami, tematyką i melodiami zaczerpniętymi z soulu, bluesa a nawet gospelu. Istniało ryzyko, że taka sensacyjna koncepcja będzie nośnym materiał na najwyżej jeden album. Okazało się jednak, że obawy były płonne, to właśnie drugi album zespołu wykazał się większą dojrzałością, lepszą produkcją i z większą mocą przebił się do globalnej świadomości miłośników metalu. W podsumowaniu roku 2018 płyta została przez nas wyróżniona nagrodą w postaci czarnych szat chórzystów gospel – za niecodzienne połączenia muzyczne z genialnym efektem.

 

Vektor “Terminal Redux”

Progresywny thrash metal to zdecydowanie niecodzienna propozycja. Wielu powiedziałoby, że właściwie takie zestawienie to czysty oksymoron. Jedno nie ulega jednak wątpliwości – jeśli komuś udało się stworzyć w tym gatunku coś wybitnego, to właśnie Vektorowi. „Terminal Redux” porywa chwytliwością prostych thrashowych riffów, a po chwili zachwyca progresywną złożonością, niecodzienną kompozycją i wirtuozerskimi umiejętnościami technicznymi muzyków. Jakby tego było mało, teksty przedstawiają nam kompletną i bardzo refleksyjną historię o kosmicznych poszukiwaniach eliksiru nieśmiertelności, wiążących się z jego wykorzystaniem nadużyciach i zbrodniach, a na końcu o egzystencjalnych rozterkach. Czegoś takiego jeszcze galaktyka nie słyszała. W podsumowaniu roku 2016 płyta została przez nas wyróżniona nagrodą im. Stanisława Lema za muzyczną ilustrację do problematyki kosmicznego egzystencjalizmu.

 

Kvelertak “Kvelertak”

Energiczne połączenie surowego ducha black metalu z przebojowym rock’n’rollem i punk rockiem musiało wydać interesujące owoce. Kvelertak dorobił się wielu naśladowców i właśnie za sprawą debiutanckiego albumu odcisnął wyraźne piętno w rozwoju metalu ostatniej dekady.

 

Arkona “Khram”

Nawet najwięksi entuzjaści folk metalu nie mogą powiedzieć, że jest to gatunek, który jakoś szczególnie rozwinął się w ciągu ostatniej dekady. Zespoły grające tę muzyką nie mają z resztą ambicji, by tworzyć metal innowacyjny czy awangardowy. Na tym tle ostatni album rosyjskiej Arkony wybija się absolutnie. Zespół wraca do black metalowej przeszłości, odrzucając brzmienie kojarzone z rozrywkowym „piwnym folkiem”, nie wykorzystuje również charakterystycznych dla siebie środków kojarzonych ze słowiańskością. Zamiast tego sięga jeszcze głębiej w świat, gdy kultura i natura nie były jeszcze tak bardzo rozłącznymi obszarami. Usłyszymy tu pierwotną magię, szamańskie i transowe rytmy zderzone z dość surowym black metalem. „Khram” jest wybitnym albumem, którego nie można porównać do niczego innego. W podsumowaniu roku 2018 zespół otrzymał od nas trąbkę Henryka Kwinty (z filmu „Vabank”) za najbardziej udany ryzykowny zwrot w twórczości – właśnie na albumie „Khram”.

 

Abraham “Look, Here Comes the Dark!”

Szwajcarski Abraham zaserwował nam ciężką muzyczną ucztę w atmosferze powolnego końca świata i końca ludzkości. Nasza planeta zmierza ku upadkowi, pozostanie z niej tylko zimna skalista bryła dryfująca w próżni. Dwupłytowy album, składający się łącznie z czterech fabularnych i kompozycyjnych części zróżnicowanych brzmieniowo, to swoista ścieżka dźwiękowa do apokalipsy. Propozycja najbardziej wymagająca i trudna w odbiorze spośród wszystkich w niniejszym zestawieniu, jednak muzycznie przełomowa; dowodząca ogromnej wyobraźni i kompozycyjnego talentu zespołu, który wyśmienicie łączy przytłaczające metalowe brzmienia z bezkresnymi kosmicznymi przestrzeniami. W podsumowaniu roku 2018 zespół otrzymał od nas za ten album Surową Planetę, by mógł ją kształtować swoją muzyką według własnego upodobania.

 

Triptykon “Melana Chasmata”

Thomas „Warrior” Fischer po zakończeniu działalności w Celtic Frost odnalazł się bezproblemowo w nowym projekcie i nagrał z resztą zespołu znakomity album „Eparistera Daimones”. Jednak to dopiero druga płyta – „Melana Chasmata” pokazała, że Warrior bezceremonialnie sięga po koronę króla mroku, smutku i rozpaczy. Przytłaczające brzmienie genialnych i zróżnicowanych kompozycji to jedna z najbardziej emocjonalnych propozycji dekady, jednak przesłuchanie w całości tej dawki muzycznej ciemności wymaga nie lada odporności. Od kompozycji szybkich, bardzo dynamicznych, po powolne i dołujące, Warrior dodatkowo intryguje nas niesamowitymi zdolnościami wokalnymi. Pozostaje nam czekać na godną kontynuację albumu w kolejnej dekadzie.

 

Panopticon “Kentucky”

Atmosferyczny black metal zawsze zdawał się tym pudełkiem, które skazane było na zamknięcie w ciemnym kącie piwnicy i pobłażliwe traktowanie ze strony zwolenników innych podgatunków – coś dla koneserów i nic więcej. Panopticon wykopał tę koncepcję, połączył ją z amerykańskim folkiem/blue grassem, nadał silne społeczno-polityczne przesłanie oraz doprawił dzikością rodem z północnej Norwegii. W efekcie powstał album wytyczający nowe drogi, którymi porusza się sporo ważnych twórców ostatniej dekady.

 

Leprous “The Congregation”

Leprous poszedł własną drogą między współczesnym brzmieniem metalu progresywnego o tradycyjnych korzeniach a nowszymi subgatunkami, których reprezentantami są Meshuggah czy Tesseract. Zespół Einara Solberga postawił na techniczną perfekcję, której duszą jest niemal teatralny tenor lidera. Albumem „The Congragation” wypłynęli na szerokie wody, definiując styl inspirujący inne formacje.

 

My Dying Bride “Feel the Misery”

Gotycyzujący doom metal od dłuższego czasu funkcjonował jako gatunek epigoński (choć wciąż cieszącym się sporą popularnością), gdy My Dying Bride postanowiło nagrać album będący w pewnym sensie manifestem programowym zespołu. Na „Feel the Misery” można usłyszeć pełen wachlarz środków stanowiących efekt wieloletniej ewolucji twórczości Aarona Stainthorpa. Ten album nie jest przełomowy, ale ma ambicje, by być wzorcem nowoczesnego doom metalu z Sèvres. W podsumowaniu roku 2015 zespół otrzymał od nas Nagrodę Ogórka za wzbudzanie tym albumem największego poczucia mizerii.

 

Schammasch “Triangle”

Czy można stworzyć metalową ilustrację do gnozy i gnostyckiego mistycyzmu? Można w to wątpić, dopóki nie napotka się dźwięków szwajcarskiego Schammasch. Głębokie, refleksyjne, właściwie mistyczne teksty są tutaj osią, wokół której zespół stworzył niesamowitą oprawę muzyczną w blackmetalowo-ambientowym klimacie. Jednak ten trzypłytowy album jest wypełniony tak urozmaiconym brzmieniem, że przypinanie jakiejkolwiek łatki byłoby krzywdzące. Obcując z muzyką i tekstami z „Triangle” można szybko nabrać przekonania, że jeśli ktoś w świecie metalu zbliżył się kiedykolwiek do oświecenia Satori, to najpewniej byli to członkowie Schammasch. Album jest niesamowitym dowodem na to, jak wiele jeszcze w metalu pozostało niezagrane i niezaśpiewane.

 

Manes “Slow Motion Death Sequence”

Wśród najlepszych płyt ostatniej dekady próżno szukać propozycji bardziej wypełnionych melancholią, refleksją i emocjami niż „Slow Motion Death Sequence”. Dla wielu obecność tego albumu w zestawieniu może być sporym zaskoczeniem, bo metalu na nim nie usłyszymy. Ale klimat z piekła rodem można odnaleźć w każdej z tych genialnych kompozycji. Arcydzieło w aspekcie koncepcji jak i wykonania. Manes po wielu mniej lub bardziej udanych eksperymentach dotarł do formy, w której stworzył opus magnum, bowiem tym właśnie jest ta płyta. W podsumowaniu roku 2018 zespół otrzymał od nas Szorstką Gąbkę do zacierania granic między gatunkami muzycznymi – właśnie za album „Slow Motion Death Sequence”.

 

Wilderun “Veil of Imagination”

Można by się zastanawiać, co w podsumowaniu dekady robi płyta wydana dwa miesiące przed jej końcem. Sami byśmy nie uwierzyli, że coś takiego jest możliwe, gdyby nie fakt, że słyszeliśmy „Veil of Imagination”. I to wielokrotnie. Zawartość tego krążka jest jeszcze bardziej niewiarygodna niż jego obecność w tym zestawieniu. Bo ten album sam jest zachwycająco spójnym zestawieniem i komentarzem do muzyki ostatniej dekady albo i dwóch. Słyszymy idealną harmonię inspiracji Opethem, Devinem Townsendem, Enslaved, Stratovariusem, Amorphis, Moonspellem, Barren Earth i wieloma innymi uznanymi kapelami. To zarazem genialne podsumowanie dekady, jak i wymarzone otwarcie kolejnej.

 

Alcest “Écailles de lune”

Druga dekada XXI wieku to szybki i twórczy rozwój wszelkich metalowych podgatunków z przedrostkiem „post”. W przypadku black metalu pionierskim osiągnięciem wytyczającym szlak rozwoju tej muzyki jest niewątpliwie drugi album francuskiego Alcesta. Zespół nie ustał w rozwoju, meandrując między łagodniejszymi progresywnymi albumami oraz dziełami zbliżającymi się bardziej do standardowego melodyjnego black metalu, czego efektem są wspaniałe, późniejsze płyty „Kodama” i „Spiritual Instinct”.

 

Oranssi Pazuzu “Värähtelijä”

Ostatnia dekada przyniosła nam wiele nowego w black metalu. Jednym z powiewów świeżości były nieprawdopodobne psychodeliczno-mantryczno-transujące przyprawy, których stosowanie do perfekcji opanował fiński Oranssi Pazuzu. Te przyprawy gościły na naszych stołach często w ostatniej dekadzie, serwowane w wyśmienitych daniach przez różnych kucharzy, jednak nie ulega wątpliwości, że Oranssi Pazuzu zasłużył sobie na szczególne wyróżnienie w tej kategorii. Stanowią inspirację dla wielu kapel, a dla jeszcze większego grona staną się w kolejnej dekadzie – tak im wróżymy i życzymy. W podsumowaniu roku 2016 płyta została przez nas wyróżniona Złotą Szklarnią za najlepszy mikroklimat albumu.

 

Pallbearer “Foundations of Burden”

W drugiej dekadzie XXI wieku Mastodon oddał pałeczkę lidera innowacji w zakresie doom/sludge metalu. Można się kłócić, kto jest jej właściwym spadkobiercą, jednak niewątpliwie wśród najważniejszych rywali znajdują się mistrzowie melancholijnego i bardziej progresywnego podejścia do tej muzyki – Pallbearer. Długie, rozbudowane pasaże gitarowe (rodem z rocka progresywnego lat siedemdziesiątych) jeszcze nigdy wcześniej nie współgrały tak dobrze z brudną oprawą rytmiczną i dramatycznym wokalem.

 

Khôrada “Salt”

Muzycy z amerykańskiego Agalloch nie kazali długo na siebie czekać po zakończeniu działalności zespołu. Objawili się nam w wielkim stylu – z odkrywczą, niezwykle dopracowaną i harmonijną muzyką przekraczającą bariery gatunków. Oraz z głośnym i coraz bardziej powszechnym, a genialnie wyrażonym przesłaniem – nasza planeta jest w kryzysie, ale nas przeżyje. To my, ludzie, wydajemy wyrok na siebie, natura jakoś sobie poradzi. Ekologiczne rozterki to charakterystyczny element świata drugiej dekady XXI wieku, również coraz częściej obecny w muzyce metalowej. A mało kto zrealizował temat w tak mądry a jednocześnie muzycznie perfekcyjny i pomysłowy sposób jak Khôrada. W podsumowaniu roku 2018 album został przez nas wyróżniony Nagrodą Feniksa z popiołów za wybitny comeback pod nową postacią.

 

Z piekła rodem