Wiley – Eskimo Dance

Słucham sobie nieśmiertelnej płyty Kayah i Bregović. Patrząc pustym wzrokiem w okno, myślę o Wileyu, kiedy Kayah wyśpiewuje rozdzierające:

Z przypływem morza łez
Trudno kochać
Lecz… Lecz trudniej jest
Nie kochać wcale cię

No bo z jednej strony legenda grime’u uprawia jakieś dziwne akcje: tutaj jakieś dziwaczne tweety, tutaj jakiś beef ze Stormzim… Płyta wychodzi na początku roku… a nie, czekaj, za miesiąc. A nie, chwilka, jednak za dwa. Obserwuję to wszystko i wzdycham w podobny sposób, kiedy ty wzdychasz musząc po raz dziesiąty powtarzać swojemu dziadkowi coś, co powiedziałeś minutę temu. Ale potem wychodzi taki album, jak Godfather 3 i, mimo tego wszystkiego, co miało miejsce, nie możesz wyjść z zachwytu. Wiley odgraża się, że ratuje tą płytą grime. Moim zdaniem sam gatunek nie ma się aż tak źle, ale faktem jest, że trzecia część grime’owego Ojca Chrzestnego aż kipi od trueschoolu prosto ze wschodnich dzielnic Londynu.

Najlepszym na to przykładem będzie nasz singiel tygodnia. Jeśli liczycie na sterylny schemat zwrotka-refren i czyściutki projekt całego utworu, no to niestety się przeliczycie. Eskimo Dance zamyka w trzech i pół minucie klimat imprez, na których u progu wieku rodził się ten cudowny w swym brudzie gatunek. Klasyczne instrumentale zmieniają się tu co chwilę – zresztą tak jak i MCs, którzy raz po raz rzucają szybkimi sklejkami dynamicznych, agresywnych wersów. Tylko w tym utworze usłyszymy ich aż dwunastu. Na całej płycie – jeszcze więcej… Choć niektórzy z nich przyznają na Twitterze, że o swojej obecności na nowym Godfatherze nic nie wiedzieli.

I znów drapiemy się po głowie – zastanawiając się nad tym, co Wiley ma tam w tej swojej. Być może jednak w krytyce warto zachować powściągliwość. Jeśli tyle dałeś gatunkowi, wybacza ci się więcej. A Wiley nigdy nie pozostawiał złudzeń, gdzie leżą jego priorytety. Zapytany w 2017 roku, co jest największym osiągnięciem w jego karierze, odpowiedział bez zastanowienia:

Skepta making it

Paweł Szeląg