Róisín Murphy

Róisín Murphy

Obok wielu świetnych albumów tego roku pojawiła się także znakomita pozycja na liście klubowych longplayów. Odpowiedzialna za to jest niezwykła osobowość sceniczna, która tworzy nieprzerwanie od ponad ćwierć wieku. Róisín Murphy Artystką Tygodnia w Radiu LUZ.

Najnowsza płyta Róisin Machine powstała w kolaboracji z wieloletnim przyjacielem Murphy – DJ-em Parrotem, nagrywającym również pod pseudonimem Crooked Man. Płyta została utrzymana w klimacie disco przeplatanym industrialnymi dźwiękami i ciężkim, charakterystycznym dla sceny klubowej, basem. Według słów samej Riósin to album pełen indywidualizmu. Każdy beat czy fraza to wspomnienie kultury muzycznej, w której się obracała na długo przed startem własnej kariery.

Róisín Murphy już jako piętnastolatka uczęszczała do klubów w rodzinnym Manchesterze. Spośród nich wybierała miejsca undergroundowe. Piwniczne przestrzenie pełne psychodelicznej muzyki. W ciągu tych kilku lat chłonęła elektroniczne dźwięki, zanim jeszcze spotkała swojego pierwszego producenta, który po pewnym czasie stał się jej chłopakiem. Marka Brydona poznała mając dziewiętnaście lat. Połączyła ich miłość do tworzenia – zarówno muzyki, jak i performensów. Początkowo była to dla niej głównie zabawa. „Zróbmy coś szalonego!” – mówiła. Młoda Róisin chciała nagrywać eksperymentalne dźwięki i wyrzucane z siebie losowe frazy. Tak po prostu. To był ich sposób na miłość i bycie razem.

Z romansu Róisín Murphy i Marka Brydona narodził się duet Moloko. Tworzyli wspólnie, w równym stopniu wyrażając się w muzyce i na scenie. Stworzyli razem kilka klasyków, takich jak np. Sing it back. Do rozpadu Moloko doszło po ich ostatniej trasie koncertowej. Jak opowiada Róisin: „Po zakończonej trasie podaliśmy sobie ręce i powiedzieliśmy – do zobaczenia. Tak po prostu, to się naturalnie skończyło. Nie spotkaliśmy się jednak i nie rozmawialiśmy przez długi czas. Nie wiem, co Mark sądził o moich własnych albumach wydawanych po zakończeniu działalności z Moloko… Nigdy o tym nie rozmawialiśmy”. Zanim jednak do rozpadu doszło, Róisín i Mark koncertowali dużo na malutkiej scenie klubowej Sheffield. Poznali wówczas Richarda Barratta, DJ-a znanego w mieście pod pseudonimem DJ Parrot. Dzięki temu, że ich drogi się przięcięły, dziś możemy się cieszyć kompozycjami z najnowszego albumu Róisin Machine.

Utwory zawarte na najnowszej płycie Róisín to kompozycje, które powstały już lata temu. Simulation, Murphy’s Law czy Narcissus ukazały się w formie singli jeszcze kilka lat przed tym, zanim pojawił się pomysł na album. A ten narodził się podczas pandemii. Z frustracji i braku możliwości wyrażenia siebie, a także w odpowiedzi na ograniczający system, wypłynęły kolejne kompozycje mówiące o tym, że nie da się żyć bez tańca. Dzięki retrospektywnej nostalgii na Róisin Machine możemy doświadczać prawdziwego powrotu do korzeni twórczości irlandzkiej artystki. Powrót do klubowej sceny robotniczego Manchesteru, ale wymieszanej z rytmem disco, prezentuje się tu naprawdę świeżo.

Róisín Murphy na samym początku swojej kariery opisywała siebie bardziej jako performerkę niż wokalistkę. Jej pracę z ciałem, ubiorem i sztukami wizualnymi możemy obserwować podczas każdego koncertu. Ponadto artystka sama reżyseruje swoje teledyski, tworząc też scenografie do swoich utworów, dzięki czemu zawiera tak silną relację ze słuchaczami. Tego wszystkiego nauczyła się od swojej idolki, włoskiej piosenkarki Miny Anny Mazzini, która słynęła z niezwykłej kokieterii, mocno przyciągającej jej odbiorców. Mazzini potrafiła sprawić, że każdy w koncertowym tłumie, kto doświadczył spotkania z jej wzrokiem, mógł poczuć się wyjątkowo. Tak samo jest w przypadku Murphy.

Chociaż koncertowa rzeczywistość pozostaje dla nas boleśnie nieosiągalna, Róisin Murphy znalazła sposób, by pozostać w relacji ze swoimi fanami. Irlandzka ikona umieszcza na swoim instagramie krótkie filmy, na których przebiera się w sceniczne kreacje puszczając zaczepnie oczko do każdego z fanów. Ten włosko-irlandzki mariaż jej sposobu bycia i komunikowania siebie jest niezwykle pociągający. Mina Anna Mazzini to nie jedyna osoba z włoskim paszportem, która wywarła ogromny wpływ na twórczość Murphy. Kolejną z nich jest jej wielki idol Lucio Battisti – włoski piosenkarz i kompozytor.

Swoją karierę Róisín zaczynała jako młodziutka dziewczyna, ale od samego początku doskonale wiodła ją intuicja. Nigdy nie pozwoliła zmieniać swojego sposobu bycia. Żaden producent nie mógł jej niczego narzucić. Murphy wyrosła w rodzinie, dla której muzyka była jak tlen, sposób na codzienność, ale… nikt nie wróżył jej przy tym oszałamiającej kariery. Wszystko, co wydarzyło się na drodze jej kariery, to suma przypadków, intuicji i po prostu miłości do tworzenia, połączonych z zamiłowaniem do obracania się w środowisku ludzi sztuki. Udało się: Roisin stała się artystką wielowymiarową. Wspaniałą wokalistką, tekściarką, performerką i reżyserką.

Niezwykły temperament i niepowtarzalny sposób ekspresji ugruntował miejsce Róisin na pozycji idolki artystek kolejnych pokoleń. Niemniej jednak nie można powiedzieć, że w jakiś sposób ogranicza ją (czy też opisuje) pojęcie „pokolenie”. To artystka, która kompletnie pomija linearny przepływ czasu. Murphy przyjmuje bowiem wiele wcieleń, odgrywa kolejne postaci na scenie podczas swoich koncertów. Porusza przy tym wiele problemów, mówiąc o nich w nieoczywisty sposób — niekiedy raczej sygnalizuje ich obecność, nie zawsze wyciągając je na pierwszy plan. Róisín Murphy jest nie tyle głosem swojego pokolenia, co głosem samej siebie: wspaniałej kobiety, obdarzonej otwartym umysłem i niewyczerpaną energią tworzenia.

Aleksandra Simińska