Nubya Garcia – Source (Dengue Dengue Dengue Remix)

Tak, przyznaję – nie czuję się dostatecznie kompetentny, by pisać o współczesnym jazzie. Całe bogactwo tej kultury sprawia, że trzeba by siedzieć w niej od gimbazy, by móc zachować krytyczny, chłodny dystans. W innym razie jazzu mogę doświadczać co najwyżej na zasadzie podobnej do obcowania z Konkursem Chopinowskim: poddawszy się mocy działania synergii muzyki, skillsów i klimatu, czuję się syty w roli neofity, najwyraźniej nie będąc w tym odczuciu osamotniony. Konkurs (pisany Wielką Literą) i tak najbardziej spodobał mi się nie ze względu na żywiołowe (i rzeczywiście różniące się charakterem) performensy pianistów, co raczej z powodu atmosfery zaciętej rywalizacji. Z tego samego względu jarałem się tegoroczną olimpiadą, ale Euro już z innych powodów. Hm.

Aha – jazz. Mam wrażenie, że dla takich laików jak ja, na których stali bywalcy dżezowych forów patrzą z politowaniem, najlepiej sprawdzają się pogranicza tego gatunku: czyli sytuacje typu Herbie robi electro. Właśnie tutaj w roli przyjaznego wprowadzenia do gatunku doskonale sprawdza się twórczość Thundercata, Kamasiego czy właśnie Nubii Garcii, dla których „jazz” jest stylem bez dwóch zdań wyuczonym – ale bynajmniej nie ograniczającym. Wsiadając do rozmaitych (soulowych, funkowych czy, jak w przypadku Source, dubowych) wehikułów techniczna perfekcja pozwala wycisnąć z danej estetyki więcej, niż miałoby to miejsce w przypadku muzyków posiadających obiektywnie skromniejszy warsztat… ale może wtedy trochę zawiewać przeedukowaną nudą. Z pomocą przyszli jednak Peruwiańczycy z Dengue Dengue Dengue, którzy nieco sofistyczne jamowanie oryginału zaprzęgli w kierat zmechanizowanej klubowej pulsacji. No i mamy nieoczywisty, snujący się bengierek, do którego bujać się mogą zarówno twoje ziomy, jak i mama.

Sebastian Rogalski