Mall Grab

Mall Grab

Można go zobaczyć zwykle w workowatych, za dużych, poprzerabianych ubraniach. Pierwsze sety faktycznie grał ubrany w wycięte koszulki i obcisłe spodnie, ale teraz wygoda jest dla niego na pierwszym miejscu i jeśli w czymś czuje się wystarczająco komfortowo, potrafi kupić tę samą rzecz w kilku kolorach – i nosić do zdarcia. Kolekcjonuje t-shirty swoich ulubionych zespołów (chyba że ma na sobie jeden z własnych printów). Ba, chciał mieć nawet tatuaż związany z grupą Justice. Motyw krzyża odpuścił na rzecz jedenastu innych tatuaży, w tym pantery i leoparda. Mimo sukcesu, jaki odniósł, nic się nie zmieniło: gdy był dzieciakiem, zajmował się tzw. re-sellingiem, czyli kupowaniem ubrań np. w lumpeksach lub na eBay-u w celu sprzedania ich po wyższej cenie. Dziś wciąż szuka swojego stylu w strojach wyjątkowych i unikalnych – zwłaszcza, że posiada nawet maszynę do szycia. To nie wszystko. W wolnych chwilach bez przerwy farbuje kolejne tkaniny. Tak na pierwszy rzut oka można scharakteryzować Jordona Alexandra. Aha, no i jeszcze jedno. Jest też najgorętszym, najbardziej rozpoznawalnym nazwiskiem ze świata muzyki elektronicznej – i mam na to dowody.

Już na pierwszy rzut oka widać, że od dawna jest zanurzony po uszy w subkulturze skejterów. Sam jego pseudonim to zwrot z właśnie tego środowiska. Oznacza chwyt deski za tracki, czyli wyjątkowo niepraktyczne trzymanie sprzętu. Podobno można po tym poznać pozerów, bo zamiast jeździć i po prostu przenosić deskorolkę tak, by mieć ją ciągle w gotowości, spacerują z nią po centrach handlowych (mallach). Ale Mall Grab jeździł od zawsze, jeszcze gdy mieszkał w Newcastle, mieście na wschodzie Australii, oddalonym o około półtorej godziny drogi od Sidney. To wyjątkowo nie-muzyczne miasto, nie ma tam znanych klubów, wytwórni, inicjatyw, jakiejkolwiek sceny, którą można sobie bezpośrednio skojarzyć z tym miejscem. Znajdziemy tam bowiem duże ilości aluminium i jeszcze więcej węgla kamiennego, bo rejony tego miasta są eksporterem numer 1 na świecie. Stąd może nazwa pierwszej wytwórni, w jakiej wydał swój debiut – Steel City Dance Discs.

Jeśli kiedykolwiek spędziłeś choć kilka chwil na eksplorowaniu muzyki poprawiającej humorek (czyli tzw. tanecznej), to na pewno kojarzysz Mall Graba. Dla nikogo chyba algorytmy serwisu YouTube nie były tak łaskawe, co dla Australijczyka. W pewnym momencie po prostu wystrzelił z niesamowitą prędkością i zdobył milionowe wyświetlenia i tam, i na SoundCloudzie. Choć zajmował się didżejką od dwunastego roku życia, nigdy nie robił tego profesjonalnie, nigdy nawet nie uczył się muzyki od strony teoretycznej. Do ćwiczeń używał starych nagrań Talking Heads pożyczonych od taty.

Potem poszerzał horyzonty oglądając klipy z trikami na desce i grając w GTA San Andreas. Pracował w Domino’s Pizza, po drodze studiował (psychologię), choć nigdy nie był zbyt dobrym uczniem. Mall Grab jest jak ten kolega z sąsiedztwa, którego ma każdy z nas – czasem widzisz go jak pędzi na desce do któregoś z kolegów, wiesz, że trochę się uczy, trochę robi muzykę. Aż pewnego dnia znajdujesz go na Facebooku i okazuje się, że grał w Boiler Roomie, wyprzedaje bilety na największych festiwalach świata, ma własną wytwórnię o nazwie Looking For Trouble i tysiące sprzedanych albumów. Wszystko w wieku dwudziestu sześciu lat.

Zaczynał od dźwięków bardzo beztroskich i rytmicznych: czerpał garściami z electro, house’u, disco. Tworzy chwytliwe, powtarzalne melodie które są krótkie i proste do zapamiętania, z łatwością można zanucić jego utwór już po pierwszym przesłuchaniu. Jednocześnie wzbogaca je samplami oldskulowych, hiphopowych kawałków: do jednej z jego najpopularniejszych piosenek (Can’t) poszatkował głos Alicii Keys, czasami użycza nawet swojego. W 2020 roku wypuścił aż dwa wydawnictwa – epkę Sunflower i bardzo długogrający, prawie dwugodzinny album WORSHIP FRIENDSHIP. Poszedł tam w trochę inną stronę – nadal operuje tymi samymi melodiami, ale z cięższym, bardziej minimalistycznym wykończeniem, korzystając z mniej przyjemnych dla ucha dźwięków.

Ogromny sukces muzyka i jego wyjątkowość być może wynika ze szczególnej cechy całej jego twórczości, począwszy od pierwszej epki Elegy, a skończywszy na streamie dla Boiler Roomu prosto z sypialni Jonrdona sprzed dokładnie miesiąca (DJ set, but make it quarantined). To jeden z tych artystów, których muzyka potrafi przywołać wrażenia nie do końca sprecyzowanej nostalgii i tęsknoty za miejscami, w których nas nie było i osobami, za którymi na co dzień wcale nie tęsknimy. Uczucie to zamknięte jest w słodko-gorzkich frazach wypowiadanych szeptem, niczym gdzieś zza drzwi miejsca, w którym właśnie kończy się impreza – bo Jordon Alexander bardzo lubi samplować właśnie takie zdania. 2-hour long conversations on the phone, can’t get you outta my mind, (Late at night) You showed me love was real, Last night I saw the other face of the earth/I don’t know what it has to say/But now im not the saddest/I’m changed yeah – to tylko niektóre z nich. Dodajmy do tego efekty brudnego szumu starych winylowych płyt i na wpół ironiczne tytuły, a otrzymamy niepowtarzalny styl – doceniony na całym świecie.

Lo-fi house najwyższej klasy – przez cały tydzień przybliżamy twórczość Mall Graba. Słuchajcie od poniedziałku do piątku w Radiu LUZ o 13:00 i po północy!

Zuzanna Pawlak