Lapalux

Lapalux

     Czyli tak naprawdę Stuart Howard, to pochodzący z Essex producent muzyki elektronicznej. Nazwa pod którą ukrywa się Anglik pochodzi od skrótu sformułowania “Lap of Luxury” co oznacza po prostu “opływać w dostatki”. Co ciekawe Howard tworząc muzykę w dużej mierze skupia się na amatorskich nagraniach i niesterylnym brzmieniu, stawiając się niejako w kontrze do luksusu, który opiewa jego pseudonim. Prawdopodobnie dzięki temu, mimo iż jego utwory często ocierają się o brzmienie wręcz popowe, dalej pozostaje on niezwykle oryginalnym i (co chyba najważniejsze) autentycznym twórcą.

 


    
    Kariera Lapaluxa rozpoczęła się od wypuszczenia kasety magnetofonowej zatytułowanej “Forest”. Muzycznie są to chyba najbardziej nieśmiałe i stonowane kompozycje spośród wszystkich wyprodukowanych przez angielskiego producenta. Kolejne wydawnictwo czyli “Many Faces Out of Focus” było już na tyle wyraziste i stłumione jednocześnie, że zainteresowało szefa wytwórni Brainfeeder Records. To właśnie w 2012 roku, który można uznać za przełomowy w karierze Stuarta Howarda, Flying Lotus podpisał z nim kontrakt na dwie kolejne EPki i debiutancki album “Nostalchic”.

 

 

    Lapalux nie tylko zajmuje się produkcją muzyki. Pisze również krótkie teksty do swoich piosenek i często używa własnego głosu jako kolejnego instrumentu, który można wkomponować w utwór. Jego brzmienie mimo iż niezwykle charakterystyczne nie należy do jednorodnych. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że raz uśmiechamy się w myślach do future popowych, tanecznych piosenek by za chwilę wpaść w melancholijny nastrój przy psychodelicznej, połamanej elektronice. U Howarda odnajdziemy tak naprawdę wszystko. Od narkotycznych ballad opartych na syntetycznym soulu po utwory przesiąknięte mocnym, wręcz brutalnym beatem.

 

 

    Gdy słuchamy Lapaluxa dosyć często przechodzimy z jednego skrajnego stanu do drugiego. Jednak tym co łączy chyba każdy utwór tego angielskiego producenta jest niezwykła brzmieniowa “wilgotność”. Nieważne czy w danej kompozycji czerpie z post-industrialnej muzyki beatowej czy też sięga po nieco bardziej egzotyczny, synkopowy rytm. W niemal każdym stworzonym przez Howarda utworze da się wyczuć specyficzny brzmieniowy smaczek. Muzyka Lapaluxa jest podmokła i krucha jednocześnie. Chyba właśnie za sprawą mieszanki często absurdalnych składników jego twórczość jest wyjątkowa i warta uwagi.

 

 

    Lapalux od zawsze traktował linię melodyczną wokalu na równi z brzmieniem innych instrumentów. Często słychać to w jego utworach. Uwielbia łamać i brudzić wokal, pozornie niszcząc jego pierwotne walory by ostatecznie wykreować coś nietuzinkowego, ale pięknego. W  kompozycjach Lapaluxa dominuje specyficzne poczucie estetyki, które jednych odpycha, innych intryguje. Dzieje się tak również za sprawą drugiego, niezwykle ważnego elementu, który ma ogromny wpływ na nietuzinkowość jego brzmienia – nagrań terenowych. Producent kolekcjonuje przypadkowe dźwięki, które otaczają go na co dzień po to by wpleść je do swojej muzyki często w najmniej oczekiwanym momencie.

 

 

    Ze wszystkich dotychczasowych wydawnictw debiutancki album Lapaluxa “Nostalchic” (Nostalczik) wydaje się być najmniej entuzjastycznie przyjętym przez krytyków. Mocno eksperymentalna płyta stanowiąca mieszankę noisowego jazzu, nowoczesnego r&b i mainstreamowej elektroniki, przede wszystkim sprawia wrażenie nieco zbyt chaotycznej. Trywialność miesza się tu z ambicją w tak nieuporządkowany sposób, że ciężko jest stwierdzić czy zabieg ten był zamierzony czy też wynikał po prostu z braku kreatywności.

 

 

     “Zawsze myślę o albumach jak o podróży”. To stwierdzenie padło w jednym z wywiadów odnośnie debiutanckiego albumu Lapaluxa “Nostalchic”. Słuchając tej płyty od początku do końca czujemy, że autor chciał zawszeć w niej pewną esencję, skupiając się przede wszystkim na warstwach i teksturze dźwiękowej. Można powiedzieć, że album stanowi stworzony za pomocą muzyki wszechświat, a każdy kolejny utwór jest odrębną planetą w nim funkcjonującą. Mimo że nie jest przestrzeń łatwa i oczywista, warto się w niej zanurzyć by przeżyć coś zupełnie nowego.

 

 

    Lapalux bardzo nie lubi gdy ktoś stara się zaszufladkować jego muzykę. Unika tagowania i odpowiedzi na bezpośrednie pytania o to do jakiego gatunku można przypisać jego twórczość. Howard twierdzi, że muzyka “mówi sama za siebie”. Stara się właśnie w ten sposób komponować swoje utwory aby ciężko było je w jakikolwiek sposób określić i opisać. Można powiedzieć, że w pewnym sensie buntuje się przeciw kategoryzacji a jego muzyka to stanowi manifest tego podejścia.

 

 

    “To najlepsza i najtrudniejsza rzecz jaką kiedykolwiek wyprodukowałem” – tymi słowami Lapalux zapowiadał premierę swojego drugiego, długogrającego albumu “Lustmore”. Bez wątpienia jest to jedna z najbardziej oczekiwanych płyt tej wiosny. Lapalux wraca ze swoim przedziwnym, analogowym i mokrym brzemieniem ale przedstawia nam je w nieco bardziej przystępnej formie niż dotychczas. Mimo, że angielski producent dalej rzuca nas w przestrzeń mało jednolitą wydaje się, że tym razem pozostawia w niej więcej drogowskazów. Dzięki pięknym, ciepłym wokalom i melodiom które przewijają się niemal przez cały album nie jesteśmy w stanie się zgubić.

 

 

    Płyta “Lustmore” to drugi album w karierze Lapaluxa. Jest to również kolejna płyta, która ukaże się nakładem wytwórni Brainfeeder. Tym razem londyński producent skupił się na tym aby za pomocą muzyki przekazać wrażenia wizualne. Słuchanie “Lustmore” bez wątpienia zachęca do tego aby każdemu z utworów przypisać konkretne obrazy i emocje. “Kiedy myślę o albumie od razu przypomina mi się słynna scena w barze z filmu Lśnienie” – tłumaczy Howard. “Mam wrażenie, że w mojej muzyce jest sporo podobnej dziwności, prowadzącej do psychologicznego obłędu. Dotyczy to nie tylko samego procesu twórczego ale też tego jak ostatecznie brzmi cały album.”