Kornél Kovács – Rocks

Wciąż nie wiem, czy Kornél Kovács posiada legitnie węgierskie pochodzenie, czy może tylko tak się nazywa, ale nowy singiel póki co najważniejszego dla naszego pokolenia szwedzkiego Madziara całkiem udanie wpisuje się w moje prywatne wyobrażenie o puszcie parującej ciężkostrawną melancholią, które ukształtowała w sumie tylko lektura Gulaszu z Turula autorstwa Krzysztofa Vargi, a które to wyobrażenie dodatkowo potwierdza długoletnia popularność rządów Viktora Orbána tamże (wiecie, zamiłowanie do ciepłej wody w kranie i Dunaju), więc w powyższym zaklasyfikowaniu twórczości czołowego reprezentanta i zarazem współtwórcy labelu Studio Barnhus mogę się trochę rozmijać ze stanem faktycznym.

Bo węgierskie wyroby w ogóle są osobliwe: wystarczy spojrzeć tylko na tamtejsze owczarki albo sprawdzić produkty naddunajskiego przemysłu motoryzacyjnego inne niż autobusy i ciężarówki, by nabrać pewnego przekonania o jednak niecodziennych efektach aktywności potomków dzikich wodzów o imionach takich jak Bulcsú czy, uwaga, Lél, trzęsących niegdyś krainami wokół Niziny Panońskiej; sam Kovács, przejawiający zamiłowanie do niespodziewanie oryginalnego wzornictwa i takiegoż operowania samplami, wpisywałby się zatem w tę linię wspaniale – z tym że wciąż nie wiem, czy jest bardziej Szwedem czy Węgrem.