Fog Lake

Fog Lake

 

Z jednej strony snujące się i mrukliwe ballady, z drugiej  rześkie aranże na pianino i wokal, jeszcze z trzeciej zaś – częste mariaże nastrojów pozornie nie mających za wiele ze sobą wspólnego. Spektrum emocji i szeroki wachlarz ich powiązań skryte w oszczędnych pod względem instrumentarium kompozycjach to poletko, które zajął sobie i pielęgnuje już od blisko dekady 28-letni Aaron Powell. Urokliwe, subtelne melodie budujące introwertyzm nagrań do spółki z zagadkowo niedookreślonym wokalem to zarazem jego znaki rozpoznawcze. Młody Kanadyjczyk wydał niedawno dziewiąty album zatytułowany Tragedy Reel pod szyldem swojego najbardziej płodnego projektu, Fog Lake. 

 

Aaron Powell początkowo tworzył atmosferyczny ambient. Jego Stay Lost momentami skrzętnie organizowało w dźwięki trudne do uchwycenia piękno smutku pochodzącego z doświadczenia samotności. Po kilku latach działalności jego osobą zainteresował się label Orchid Tapes, który pośredniczył już przy ostatnich szlifach i wydawaniu albumów, np. Alexa G, Soccer Mommy czy Ghost Orchard. Towarzyszący mu już od płyty Victoria Park przy masteringu Warren Hildebrand, założyciel labelu i muzyk dreampopowego Foxes in Fiction, stał się odpowiedzialny za swego rodzaju „skrzenie się” piosenek Powella wydawanych od tamtego czasu.

 

Niepełne odejście od stłumionych, niewyraźnych dźwięków tak charakterystycznych dla estetyki lo-fi poskutkowało wydobyciem brzmienia, którego wizualnym ekwiwalentem mogą być np. rozpalone zimne ognie. Wyraziściej opalizująca gitara, wokal wydobyty z odmętów świadomie zdegradowanej jakości nagrania i uwypuklone perkusjonalia odświeżyły konwencję, którą Powell tak sobie upodobał.

Do czasów Victoria Park śmiało można było dopatrywać się jego inspiracji w postaci Liz Harris aka Grouper. Z twórczością Amerykanki na pewno łączy go niezmiennie posępny klimat piosenek. Jednak równie łatwo można znaleźć w jego muzyce wyróżniki stylu uniezależniające go od jakichkolwiek skojarzeń. Jednym z nich jest umiejętność oddawania obrazów znamiennych dla otrząsającej śnieg z ramion wiosny. Jest coś nęcącego w sformułowaniu, mówiącym o plastyczności melodii złożonych w wydanym w 2017 roku Dragonchaserze. O istnieniu w tej muzyce niewinności, niepozornej urokliwości i zachwytu nad każdym rozkwitającym na drzewie pąkiem niewykluczone, że zaświadczają pogodne riffy z budujących album Kerosene czy Rattlesnake. Małe nowofundlandzkie miasteczko Glovertown ma więc – jak się wydaje – w wyobraźni Powella zapewnione wyjątkowe miejsce, za co metaforycznie mu dziękuje poprzez nasuwanie poruszających narracji o pogodzeniu się z obecnością samotności i smutku w życiu.

Fog Lake

Wokalista Fog Lake przyzwyczaił słuchacza do „wyduszanych” z siebie fraz, okazjonalnie do pół-szeptów. Jego warsztat zbudowany jest raczej na wstrzemięźliwości od popisów wokalnych. Bliżej mu zatem do opieszałych podśpiewywań czy też wpół wysyczanych, jakby w bólu i niejako cedzonych słów osoby ponuro rozważnej. Cała paleta zagrań opiera się na bardzo wysokim głosie Aarona Powella, dopełnianym przez rachityczną barwę głosu, która niekiedy wręcz utrudnia odbiorcy ewentualne rozwikłanie tego kim jest ten, kto śpiewa.

Wiele spośród wymienionych elementów poetyki znajduje swoje miejsce także na tegorocznej Tragedy Reel, z tą jednak różnicą, że jest to płyta niedynamizująca ewolucji stylu twórcy. Artysta zdołał zatopić się w nastrojach proponowanych przez siebie już w przeszłości. Wrażenie kameralności potęguje na przestrzeni albumu obecność fortepianu. Zważywszy na fakt, że Aaron Powell przy nagrywaniu Tragedy Reel spędził w odosobnieniu lato 2020 roku na wiejskich terenach Nowej Fundlandii, otulające i przestrzenne brzmienie kojarzyć się może choćby z dźwiękiem oddechu znajdującej się blisko nas osoby. Ciepło wydobywające się z instrumentów podczas takich piosenek jak Jitterbug czy Dakota, nadaje melodiom fakturę porannej mgły unoszącej się nad zroszoną trawą. A wrażenie obecnej wilgoci przydaje omawianej tu często samotności kojącą dozę nadziei.

 

Malowniczość muzyki Fog Lake to cecha subtelnie zaburzająca potencjalne wrażenie przepełniającej jego twórczość statyczności. Jest w tych obrazach pierwiastek romantycznego uwielbienia gotycyzmu i swoista Stimmung pożyczona jakby naprędce od C. D. Friedricha czy F. Schillera, a następnie wpleciona w nowe konteksty. Aaron Powell potrafi wypatrywać tlących się oznak życia tam, gdzie na pierwszy rzut oka wydaje się to niemożliwe. A towarzyszący lirycznym wynurzeniom introwertyzm jawi się u niego wraz ze swoimi zaletami w pełnej okazałości.

Piotrek Pruszczyk