Fiona Apple

Fiona Apple

Ten świat to bzdura

Fiona Apple miała ledwie osiemnaście lat, gdy w 1996 roku ukazał się jej debiutancki krążek Tidal. Mimo młodego wieku piosenkarka od samego początku była niezależna — wszystkie 10 utworów, które znalazły się na jej pierwszej płycie, to kompozycje jej autorstwa. Utwory zainspirowane zostały ponoć nieudanym związkiem piosenkarki, ale odbijają się w nich szersze echa nadużyć i wykorzystywania. To niezwykle dojrzała i pewnie brzmiąca płyta napisana i nagrana przez młodą dziewczynę, która przeszła więcej niż powinna. Nic więc dziwnego, że od samego początku kariery nosi bezwarunkowo przypiętą jej łatkę specjalistki do spraw osób z chorobami psychicznymi. Jest też nieoficjalną matronką ruchu #metoo. Ale tematy poruszane przez wokalistkę to nie tylko przyczynek do terapii stresu pourazowego. To również przejmująco szczere i wrażliwe studium, nierzadko trudnych, wydarzeń i emocji, których doświadczamy wszyscy. Wyjątkowy charakter interpretacyjny tekstów symuluje emocje w sposób, który stwarza idealne warunki do utożsamienia się z podmiotem lirycznym i do autorefleksji. Każdy słuchacz w odpowiednim momencie może poczuć się dzieckiem Fiony Apple.

„Ten świat to bzdura” — tak w głośnej przemowie dziękczynnej podczas rozdania nagród MTV VMA w 1997 roku podsumowała showbiznes artystka. Trzy miesiące wcześniej piosenkarka zaistniała w zbiorowej świadomości odważnym singlem Criminal, traktującym o kobiecej seksualności, który opatrzono nawet bardziej kontrowersyjnym teledyskiem. Słowa Apple bezkompromisowo krytykującej światek show biznesu, stojąc na de facto na jego progu, odbiły się szerokim echem i w dalszym ciągu rezonują. W zeszłorocznym wywiadzie udzielonym magazynowi Vulture piosenkarka podtrzymała swoją opinię, komentując, że sytuacja od tamtej pory znacząco się pogorszyła, bo cytując Apple — „każdy chce być gwiazdą i zrobi cokolwiek, aby to osiągnąć”.

U progu mikrogatunku

Może i trudno przytaknąć stwierdzeniu, jakoby Fiona Apple wymyśliła ostatnio muzykę, jakiej jeszcze nie było. Z pewnością jednak nie można odmówić artystce przynależności do jej własnego mikrogatunku. Jeden z emblematów kultowego krążka When the Pawn… z 1999 roku to nie tylko buńczuczna gloryfikacja słowa zawarta w rozwlekłym tytule, z którym do dziś mógłby polemizować jedynie Sufjan Stevens. Drapieżna wokalistyka, rozwijająca wątki z debiutu, porywa do frenetycznego tańca, czerpiącego garściami z różnorakich stylistyk, od pop-rocka przez jazz po trip-hop. Drugie wydawnictwo Apple to epickie pozdrowienie dla Beth Gibbons, Tori Amos czy Laury Nyro, ale też manifestacja tożsamościowa, nieprzystawalna jak formą, tak treścią do obowiązujących trendów.

Fiona Apple

Choć Fiona Apple obronną ręką wyszła z czegoś, co nazywamy kryzysem drugiego krążka, po rewelacyjnym przyjęciu When the Pawn artystka miała twardy orzech do zgryzienia. Wydane po sześcioletniej przerwie Extraordinary Machine uznawane jest co prawda przez krytyków za najsłabszy krążek w dyskografii artystki, ale tylko ze względu na jego nierówny przebieg. Apple wciąż czaruje słuchaczy błyskotliwymi tekstami i nieoczywistym brzmieniem, a Extraordinary Machine z powodzeniem wprowadza do jej autorskiej koncepcji artystycznego popu post-kabaretową melodykę, na której siedem lat później ufunduje fenomenalne The Idler Wheel… z 2012 roku. To kolejne wydawnictwo w dyskografii Apple jest jednak rzadko przywoływane w kontekście kobiecej wokalistyki. Być może przez inherentną dla artystki od lat niepoprawność. Tymczasem to istny majstersztyk, najbardziej surowe i nieokiełznane z dotychczasowych wydawnictw Apple. Wokalistka czerpie tu garściami z bluesa czy wodewilu, wspomagając się minimalistycznymi środkami wyrazu, a mimo to pozostaje w obrębie nieznośnie śpiewnych i uniwersalnych kompozycji.

Paradoks Fetch the Bolt Cutters

O Fetch the Bolt Cutters, wydanej przed miesiącem po ośmioletniej przerwie, piątej płycie piosenkarki już w dniu premiery napisano więcej niż można było przeczytać. Pozostająca poza jakimkolwiek układem medialnym Apple przedstawiła na niej swoją własną surową i nieskrępowaną wizję artystycznego popu wywodzącego się jak zwykle z tradycji flirtującego z musicalową melodyką piano rocka, ale przybierającego tutaj nawet bardziej introspektywne i nieokrzesane formy. Apple nadal pozostaje brutalnie szczera i po raz kolejny udaje jej się zredefiniować swoje brzmienie, w sposób zupełnie nieprzewidywalny. Intymność przybrała tutaj formę kuchennych perkusjonaliów i swojskich poszczekiwań domowych zwierzaków — doskonale wpisujących się w centrum przymusowej kwarantanny połowy ludzkości.

Ultrabezpośrednia w tekstach, medialnie Fiona Apple jest mistrzynią przekazu podprogowego. Bez własnych speców od promocji, z wielbicielami i dziennikarzami komunikuje się poprzez domenę na Hotmailu, FaceTime, Tumblr czy fanowski profil na Instagramie. Można ją też znaleźć na YouTubie, skąd przesyłane są krótkie komunikaty różnej treści. Partyzancki i amatorski w formie sposób zarządzania własną marką –- oto, czego potrzebujemy w świecie, w którym nowe wydawnictwa są tylko jedną z wielu wiadomości na naszych społecznościowych rolkach. To, co stało się w dniu premiery krążka w sieci, było więc do nieśmiałego cyfrowego bytowania Apple zupełnie niewspółmierne. Nie zrozumcie nas źle, jeśli ktoś w świecie szeroko pojętego popu zasługuje dzisiaj na uznanie i zaszczyty, to jest to bez wątpienia właśnie Fiona Apple. Trudno jednak, jeśli ma się przekonanie, że rozumie się, z czego biorą się introwertyczność, samotniczość, gniew i antysystemowość życia i twórczości Apple, przymknąć oko na tę rozrzutną dysproporcję pomiędzy twórcą i jego dziełem a jego przyjęciem i konsumpcją. To przewrotny żart cyfrowej epoki dobrobytu. Tymczasem emocjonalny nonkonformizm Apple odziany w szaty mrocznego kabaretu jest osadzony poza czasem, poza trendami, poza fomo. Więcej — jest ich przeciwieństwem.

Maja Danilenko i Kurtek Lewski