Eartheater

Eartheater
Podczas występów na żywo Eartheater zwija się jak krab, po czym rozciąga kończyny na wszystkie strony. Ruch jej ciała dobrze oddaje wielość rejestrów, w których tworzy muzykę. Alexandra Drewchin wciąż jest rozdarta między ciepłem akustycznych instrumentów, a mutującą siłą urządzeń elektronicznych. Swoim tegorocznym, piątym albumem, zatacza w pewnym sensie krąg. Jednak nie przekalkowuje własnej twórczości, a daje do zrozumienia, że jej tożsamościowym i muzycznym przeobrażeniom nie będzie końca. Eartheater Artystką Tygodnia w Akademickim Radiu LUZ.

 

Pochodząca z Nowego Jorku Alexandra Drewchin na swoich pierwszych, kameralnych występach ma przy sobie tylko akustyczną gitarę. Jeszcze wcześniej, bo już w liceum, zaczyna pisać piosenki. Dziś wiele można by mówić o strukturze brzmień instrumentalnych czy liryczności tekstów Eartheater. Mam jednak wrażenie, że pierwszym, co przykuwa uwagę w jej muzyce, jest trzyoktawowy wokal. Już na debiutanckim albumie Metalepsis z 2015 roku słyszymy na przemian raz chropowaty baryton, raz wzniosły, chóralny ton. Głos piękny, zawsze bezwstydnie emocjonalny, ale i nierzadko prowokujący. Na portalu Pitchfork pojawiła się słuszna uwaga, że to nie warstwa muzyczna, a właśnie wokal Drewchin łamie najwięcej zasad, według wielu przekraczając granice akceptowalnego języka muzycznego.

Eartheater kocha kontrastową synchronizację, dlatego w swoich utworach często zestawia melodię skrzypiec, gitar i harf z przeróżnymi cyfrowymi zniekształceniami, cierpliwie skupiając się na każdym dźwięku. Słychać, że wciąż szuka, odkrywa samą siebie – w czasie rzeczywistym, tuż przed słuchaczami. I chyba to właśnie jest najbardziej intrygujące. Stany przejściowe i płynne tożsamości, czyli coś niedopowiedzianego, co w muzyce ma ogromną siłę przyciągania.

W pierwszym zdaniu porównałam Eartheater do kraba. To dlatego, że najłatwiej jest mi przybliżyć jej osobę przez związki z naturą pozaludzką. Tak zresztą robi sama artystka. RIP Chrysalis – pomysłem na tytuł drugiego albumu jest poczwarka, czyli etap rozwojowy owada, poprzedzający formę w pełni dojrzałą. Muzyka Drewchin to takie właśnie nieustanne przepoczwarzanie się, to w cyborga, którego przywodzą na myśl te bardziej syntetyczne utwory, to w szarpiącą delikatnie za struny gitary rusałkę. Dlatego nie dziwi, że artystka zostaje okrzyknięta królową wytwórni Hausu Mountain, w której wydaje dwie pierwsze płyty. Założyciele chicagowskiego labelu w odpowiedzi o kryterium współpracy, mówią przede wszystkim o przekraczaniu gatunkowych granic.

W dyskografii Eartheater pojawia się też kilka zupełnie electropopowych utworów, najwięcej na czwartym albumie Trinity. Uczucie zatracania się może być nam znajome zarówno wtedy, gdy słuchamy oszczędnych, detalicznie dekorowanych utworów artystki, jak też i tych bardziej tanecznych. Tak więc electropop, art-pop, folk, glitch… Co do wspomnianych, pozaludzkich istnień, które często wspominane są w kontekście Eartheater, ja znajduję takie – chimera. Dość, że przeróżne gatunki muzyczne żyją tutaj w symbiozie, to jeszcze do tego świat, w którym dzieje się akcja, wydaje się dużo bardziej mitologiczny niż rzeczywisty. Ale nowojorska multiinstrumentalistka przy okazji tegorocznego albumu sama znajduje inne określenie.

Phoenix: Flames Are Dew Upon My Skin. Symbolem wydania zostaje więc feniks, który – jeśli wierzyć mitom – zawsze odradza się, jako wspanialszy. Podczas premiery Drewchin przyznała, że zatęskniła za pięknem akustycznych instrumentów, za ich brzmieniem w pradawnym porządku, po prostu: za mocą piosenki. Wiele na tym albumie ballad, skąpanych w pozłacanych dźwiękach wspomnianych już gitar, skrzypiec czy harfy. Z jednej strony można więc mówić o powrocie do inicjalnego brzmienia. Z drugiej zaś wyraźnie słychać, że Eartheater, podążając brzegiem swej artystycznej drogi, zmierza raźno przed siebie. I znów, z wielką wyobraźnią i niepowstrzymaną ciekawością, wypatruje tych drobnostek, które czynią jej muzykę tak wyjątkową.

Drewchin, z wyrastającymi z pleców skrzydłami i płomieniami ślizgającymi się po skórze, śpiewa:

Mam obsesję na punkcie tego ziarenka soli

Jestem zafiksowana na ziarnku piasku

Jagoda Olczyk