D’Angelo

D’Angelo

D'Angelo nie tylko wydał właśnie zapowiadany i wypatrywany od wielu lat nowy album. Przede wszystkim pokazał, że nadal ma pomysł na swoją muzykę i jednoznacznie udowodnił niedowiarkom, że warto było na niego czekać.

Black Messiah jest naturalną kontynuacją muzycznej i tematycznej ścieżki wytyczonej przez D'Angelo już w połowie lat 90., a przypieczętowanej być może najważniejszym soulowym krążkiem minionego dwudziestolecia — VooDoo. Płyta, która z jednej strony wyrosła z osobistych perypetii artysty, a z drugiej z masowych protestów, które w ostatnich latach w różnych miejscach na świecie coraz częściej sygnalizują brak społecznej zgody na niesprawiedliwe traktowanie i nadużycia, których dopuszcza się władza. Czy to Kijów, Egipt, Ferguson czy nowojorskie Wall Street — motywy i okoliczności mogą być różne, ale cel jest jeden — zostać usłyszanym. Black Messiah to jambandowy, osadzony głęboko w funkrockowych i neo-soulowych fundamentach komentarz społeczno-politycznej kondycji dzisiejszego świata. Długo wyczekiwany revival świadomego soulu.

httpv://www.youtube.com/watch?v=SxVNOnPyvIU

Słynny teledysk do "Untitled (How Does It Feel)" — ostatniego wielkiego przeboju D'Angelo

I chociaż, czy jeśli chodzi o timing, czy o sposób wydania materiału, porównanie z zeszłorocznym krążkiem Beyoncé wydaje się nieuchronne, w rzeczywistości Black Messiah ma więcej wspólnego z głośnym powrotem My Bloody Valentine, który, podobnie jak oba wspomniane albumy, w lutym minionego roku został udostępniony przez internet bez jakiejkolwiek wcześniejszej akcji promocyjnej . Poza efektownym (i, jak się okazuje, także efektywnym) sposobem wydania płyty z dnia na dzień, MBV i Black Messiah łączy jednak jeszcze przynajmniej kilka innych cech — oba wydawnictwa były oczekiwane przez fanów od wielu lat, oba musiały zmierzyć się z legendarnym statusem swoich poprzedników (odpowiednio — Loveless i VooDoo), aż wreszcie — oba zostały nagrane na ich kanwie, jednocześnie znacząco wychodząc poza dawny kontekst.

Black Messiah niewątpliwie opiera się w dużej mierze na stylu, który D'Angelo wypracował z kolektywem Soulquarians półtorej dekady temu. Nie może być jednak mowy o próbie odtworzenia koncepcji VooDoo, które, choć podobne brzmieniowo, było albumem zdecydowanie odmiennym charakterologicznie — w dużym uproszczeniu — nieoczywistym chilloutowym krążkiem na upalną, czarną jak smoła noc. Tymczasem naturalne otoczenie Black Messiah jest zupełnie inne. Silniejsze niż kiedykolwiek u D' wątki polityczne nie pozostają bez wpływu na samo brzmienie płyty. Raczej funkrockowa aniżeli hip-hopowa energia, aranże podszyte psychodelią i niepokojem oraz zauważalne raz po raz zamiłowanie do szeroko pojętego eksperymentatorstwa plasują album gdzieś pomiędzy New Amerykah Part One (4th World War) Eryki Badu a In the Jungle Groove Jamesa Browna. Podejście do instrumentalizacji i funkowa dusza projektu budzą natomiast naturalne skojarzenia z Parliament-Funkadelic, także za sprawą Kendry Foster, wokalistki P-Funk All-Stars, która współtworzyła większość tekstów na krążku.

Skrupulatnie przeanalizowawszy dyskografię D'Angelo, można dojść do jednego wniosku — Black Messiah stanowi naturalną ewolucję brzmienia, które przez ostatnie dwie dekady stopniowo zarysowywało swój charakter — pożyczając kolejne detale od najlepszych postaci XX-wiecznej muzyki — począwszy od oczywistych nawiązań do Prince'a, przez groove wspomnianego Jamesa Browna, kunszt wokalno-interpretatorski wielkich soulowych klasyków lat 60. i 70., koncepcję koherencji stylistyczno-tematycznej Marvine'a Gaye'a, aż po wyrazistość artykulacji Milesa Davisa. To wszystko uważny słuchacz mógł znaleźć już na debiutanckim Brown Sugar z 1994 roku, ale dopiero na VooDoo ta wybuchowa mieszanka inspiracji zakwitła pełnią barw, by następnie dojrzeć wraz z osobistymi doświadczeniami artysty i kilkanaście lat później przybrać kolejną kunsztowną formę — Black Messiah. To zresztą zdumiewające — jeśli przeniesiemy się o dwadzieścia lat wstecz do debiutanckiego singla D'Angelo i prześledzimy punkt po punkcie całą jego dyskografię aż do ostatniego numeru z wydanego przed kilkudziesięcioma godzinami nowego krążka, odkryjemy, że właściwie pozbawiona jest słabych punktów.

Rzeczą niewątpliwie charakterystyczną dla Black Messiah, a obecną także w części wcześniejszych nagrań D'Angelo, jest z jednej strony zbudowanie przestrzennego brzmienia skrzącego się wielością żywych instrumentów, nakładających się na siebie wokali i psychodelicznych efektów, a z drugiej — zachowania surowego, momentami wręcz pierwotnego, a przez to naturalnego i paradoksalnie na swój sposób harmonijnego, charakteru materiału. Doskonale uwidacznia się to w silnie uporządkowanym rytmicznie "1000 Deaths", ale w różnym stopniu daje się zauważyć w każdym z pozostałych jedenastu nowych utworów. Muzyka D'Angelo ma jednak jeszcze jedną bardzo istotną cechę — nieoczywistość. W bogactwie swoich detali kompozycje zazwyczaj są rozmyte aranżacyjnie, a niekiedy również i melodycznie, co nadaje im wielowymiarowego charakteru. Z każdym kolejnym odsłuchem uwaga słuchacza zwraca się w stronę innych elementów. To płyta, z którą być może trzeba się oswoić — choć nie każda melodia od razu zapada w pamięć, przy pierwszych odsłuchach słuchaczowi w pełni rekompensują to pieczołowite aranże, a wraz z każdym kolejnym — narastające poczucie satysfakcji obcowania z pierwszorzędnym projektem muzycznym.

httpv://www.youtube.com/watch?v=mVsQwJfWzoI

"Really Love" — singiel promujący Black Messiah

Współczesnemu odbiorcy, wychowanemu na muzyce elektronicznej i przyzwyczajonemu do komputerowej obróbki dźwięku, być może trudno będzie uwierzyć, że Black Messiah zostało w całości nagrane i złożone analogowo. Także między innymi dzięki temu zabiegowi brzmienie płyty jest głębokie i ciepłe — zupełnie jak na wspominanym już wielokrotnie VooDoo. Zresztą pierwszy opublikowany utwór z płyty, miłosny jam "Sugah Daddy", być może najbardziej singlowy fragment Black Messiah, równie dobrze mógłby zostać wydany przez D'Angelo właśnie przed czternastoma laty — czy to ze względu na charakterystyczny pianinowy motyw, czy nie mniej jednoznacznie kojarzoną z brzmieniem Soulquarians trąbkę Roya Hargrove'a. Do latynoskiego klimatu, wcześniej zaszczepionego w "Spanish Joint", odwołuje się natomiast "Really Love", inny jasny punkt nowego albumu, znany najwierniejszym fanom w nieukończonej wersji, która trafiła do sieci przed siedmioma laty, teraz podszyty subtelną aranżacją smyczkową, jakby pożyczoną z solowego debiutu Curtisa Mayfielda. Z kolei inny internetowy leak awangardowo wręcz podporządkowany obłędnej rytmice "1000 Deaths" zachwyca nie tylko wielopoziomowym brzmieniem i natchnionym refrenem, ale także nieoczywistym, zaangażowanym politycznie tekstem — "Because a coward dies a thousand times / But a soldier only just dies once". Podobną tematykę porusza następujące bezpośrednio później "The Charade", które chociaż brzmi zdecydowanie bardziej łagodnie i zdaje się przypominać dokonania Prince'a z drugiej połowy lat 80., jest być może nawet bardziej wymowne lirycznie — "All we wanted was a chance to talk / 'Stead we only got outlined in chalk" — rozpoczyna refren D'. Uwagę przyciąga także "Prayer" — nieprzypadkowa w kontekście całego albumu wariacja na modlitwie "Ojcze nasz" zestawiona z niepokojącym, odrobinę dziwacznym bitem przywodzącym na myśl niektóre podkłady z wczesnego okresu działalności duetu Outkast.

A to jedynie niewielki wycinek artystycznego spektrum Black Messiah. Albumu, który pokazał, że D'Angelo nadal ma pomysły na swoją muzykę, a w dodatku wciąż potrafi znakomicie przełożyć je na konkretne dźwięki. Albumu, który udowodnił niedowiarkom, że warto było czekać na niego przez całych czternaście lat.

Tekst pierwotnie opublikowany na Soulbowl.pl.

Artystę tygodnia przygotowali Marta Malinowska i Konrad Zalewski.